W czasach, gdy muzyka coraz częściej służy jedynie za tło do scrollowania i robienia selfie, opowieści zaczynające się od słów „Kiedyś to się chadzało na muzykę, nie na zabawę” jest jak oddech świeżego powietrza po długim przebywaniu w dusznej dyskotece.
W spotkanie opowiadaczy każdy uczestnik wnosił coś osobistego – nie tylko anegdoty z minionych lat, ale fragmenty siebie. Uczestnicy mówili o pierwszych tańcach, balach i oczekiwaniu na spotkanie z „kawalerem”, bo muzyka kiedyś miała znaczenie.
Opowiadacze – pamiętają jeszcze czasy, gdy zabawa zaczynała się od strojenia kapeli, a nie od playlisty na Bluetooth – snuli historie o potańcówkach na klepisku, o muzykantach grających z pamięci i serca, nie z nut, o tym, jak cała wieś schodziła się do remizy.
Jest w tych opowieściach coś pierwotnego – radość ze wspólnoty, z bycia razem, z tego, że muzyka prowadziła nogi i serca. Uczestnicy wspominali, że kiedyś tańczono bez prądu, bez przerwy – dopóki starczyło sił.